poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Audioriver: Alfabet


A- Alkohol. Lał się w Płocku strumieniami. Najwięcej oczywiście na polu namiotowym gdzie na szczęście można buło wnosić swój własny zapas. Ale lał się też na rynku, gdzie Policja nie interweniowała (przynajmniej ja nie widziałem). Już pierwszego dnia, gdzieś ok 19 w sklepie naprzeciwko schodów zostało tylko kilkanaście puszek w lodówkach. Najlepiej schodził oczywiście lokalny wyrób czyli Kasztelan (w miarę tani i nawet dobry).

B- Bar mleczny. Nie wiem na jakiej ulicy się znajdował, ale gdzieś w samym centrum. Strasznie dziwne miejsce, jeśli chodzi o obsługę (kucharki na straszliwym spowolnieniu i do tego wkurzające się na swoją szefową) i autochtonów tam przebywających (pan, który siedział tam cały czas i zbierał z talerzy kości dla pieska i typy grające na automatach). Jedzenie dramatyczne, ale przynajmniej tanie. Ziemniaki chyba trzydniowe, a schabowy tak tłusty, jakby był robiony przez godzinę w wooku.

C- Circus Tent, czyli miejsce gdzie spędziłem najwięcej czasu. Zajebiste sety poczynając od MyMy, przez Daniela Bell'a, Radio Slave, Jacka Sienkiewica i James'a Holden'a. Cały czas nabity ludźmi, cały czas tętniący basem (znakomite nagłośnienie). To właśnie tam muzyka leciała najdłużej.

D-Dresy czyli autochtoni przybyli na festiwal. Znakiem rozpoznawczym były łyse głowy i skarpetki pociągnięte na maksa. Wielu z nich się schlało i nie patrzyła jak chodzi, ale ogólnie żadnych krzywych akcji z ich udziałem chyba nie było. Gdyby ich nie było frekwencja była by z o 1,5 tys mniejsza (w tym ich dziewczyny) i klimat byłby nie taki sam :)

E- Efdemin. Właściwie jedyne rozczarowanie. Czekałem na jego set z niecierpliwością, ale po 20 minutach udałem się na pole namiotowe się napić. Moim zdaniem zagrał monotonnie i bez polotu. Shame on you Efdemin...

F- Fontanna na rynku. W tym miejscu w sobotnie popołudnie odbyła się najlepsza biba całego festiwalu. Kilkadziesiąt osób w niewielkiej fontannie i ze 200 obok niej bawiło się do muzyki granej ze sceny. Jednym słowem Sunrise Festival :) A wyglądało to tak...



G- Główna scena czyli formalnie serce całego fesiwalu (dla mnie był nim namiot cyrkowy). Dużo miejsca, znakomite nagłośnienie i ogromne telebimy. Spędziłem przed nią niewiele czasu, ale niektóre koncery była bardzo dobre, np. Joakim & The Disco czy Alix Perez & Commix ft. MC Stamina ( więcej przy o tej scenie przy literkach H i M)

H- Hell, Dj Hell. Koncet spoko, ale na kolana mnie nie powalił. W pewnym momencie troszkę mnie znudził i wybyłem do Circus Tent. Niemniej jednak do do kategorii rozczarowania go nie zaliczę.

I- Impreza. Cały ten festiwal, to jedna wielka, trwająca od samego rana do samego rana impreza. Muza na scenach, muza na polu namiotowym, muza z samochodów ustawionych na drodze, muza nad jeziorkiem. Ludzie szczęśliwi, uśmiechnięci, pokojowo nastawieni. Impreza wzorcowa.

J- Joris Voorn. Oto człowiek, o którym na blogu pisałem już kilka razy i na którego występ czekałem z ogromną ciekawością. Po tym co zrobił na Balance 014 spodziewałem się muzycznego orgazmu i... nie zawiodłem się. Już od pierwszej minuty jego setu Circus Tent stał się miejscem istnej muzycznej orgii. Równe dwie godziny deep/tech/minimalowego napierdalania. I te świdry, przy których trzeba było zatykać uszy. Coś nieprawdopodobnego, coś co zasłużyło na salwę braw od publiczności na koniec. Jeden z trzech najlepszych występów na tegorocznym Audioriver.

K- Kolej czyli podstawowy środek transportu festiwalowiczów. Wczoraj spędziłem w niej z 8 godzin (o czym we wczorajszym poście). jadąc z różnymi ludźmi. W Płocku poznałem Asię i ... zapomniałem, które jechały do Krk więc zabrałem się z nimi. Niestety później musiałem szybko wysiadać więc nawet nie wziąłem kontaktów... W Częstochowie dosiadła się młodzież wracająca z pielgrzymki. Ściski i upał były straszliwy więc dobrze, ze nie zaczęli śpiewać jakichś kościelnych pieśni. Nie wiem czy bym to wytrzymał.

L- Ludzie. Ludzie przybyli na ten festiwal, to zupełnie osobny temat. Cały przekrój polskiej młodzieży od Dresów (patrz literka D) do wylansowanych dziewczyn, które dopiero co wyszły z galerii handlowej. Na szczęście takich jak ja czyli mieszczących się gdzieś pośrodku był najwięcej. Wszystkich połączyła w Płocku miłość do dobrej muzyki i świetnej zabawy ( no dobra może nie wszystkich, ale zdecydowaną większość). Jak już pisałem nie byłem świadkiem żadnej burdy, wprost przeciwnie zobaczyłem ludzi którzy do wszystkich byli nastawieni pozytywnie. Czy to na polu namiotowym, czy na plaży, czy pod scenami. Jednym słowem Peace & Love.

M- Moderat. Chyba najlepszy koncert podczas całego festiwalu. Faworyt nie zawiódł i rozwalił mnie całkowicie już do pierwszego kawałka czyli A New Error, który od tego momentu stał się dla mnie hymnem tego roku. Znakomity koncert i znakomite wizuale, od których nie można było odwrócić wzroku. I ta IDM'owa końcówka... "Do you want one more?" Nie spodziewałem się tego po nich. Jeśli ktoś wie jaki kawałek leciał na samym końcu to proszę o kontakt. Jeśli ktoś opóścił ich koncert w Płocku może nadrobić zaległości. Moderat zagra w Poznaniu jako support Radiohead.

N- Nieobecność. Festiwale mają to do siebie, ze trzeba wybierać pomiędzy tak samo ciekawymi wydarzeniami. Ja też musiałem dokonać pewnych wyborów. Nie byłem np. na The Mole bo wolałem spędzić ten czas z moją ekipą. Nie byłem na Gui Boratto, bo byłem na koncercie Moderat (gdyby nie obsuwa czasowa na Main Stage to bym go zobaczył...). Bardzo żałuję, ze Gui nie grał w innym terminie, bo podobno zagrał świetnie. Nie byłem na Telefon Tel Aviv, bo... nie przepadam za nimi (teraz już chyba nim). Nie byłem na Shed, bo byłem na Rysiu. Ale mam nadzieję, ze zobaczę go na żywo na Unsound. Jak to mówią życie to sztuka wyboru...

O- Opatrzność. Przez te całe dwa dni nie miałem żadnej krzywej akcji, nie okradli mi namiotu, niczego nie zgubiłem (no może z wyjątkiem ręcznika). Myślałem, ze z moim szczęściem coś słabego się wydarzy, ale opatrzność, albo coś innego nade mną czuwała.

P- Pole namiotowe. To powinien być całkowicie osobny rozdział, bo to co tam się działo to coś niesamowitego. Mnóstwo ludzi na bardzo małej przestrzeni w dużych i małych namiotach. Idealne miejsce do ćwiczenia orientacji w terenie i pamięci. Świetni ludzie i świetny klimat, a a możliwość wnoszenia alkoholu na teren pola sprawił, że wszystko było jeszcze dwa razy lepsze. To co z tego, ze spać się nie dało bo sety w Circus Tent kończyły się ok 8 rano, a ludzie wstawali juz 5 minut później. To co, że już o 9 temperatura w namiocie dochodziła do 30 stopni. I tak było zajebiście. Szkoda mi tylko tych, którym okradziono namioty...

R- Richie Hawtin, zwany dalej Rysiem, artysta zapowiadany jako jedna z największych gwiazd festiwalu. Co się okazało... że jest prawdziwym królem minimal techno. Jego dwugodzinny set zgromadził w namiocie cyrkowym prawdziwe tłumy, tak, że momentami tańczyć się nie dało. Mocna, rozpierdalająca dawka techno, która rozruszała wszystkich. I ten nieprawdopodobny basssssssssssssss. I cały skład Moderat na scenie w końcówce występu... I tłumek fanów czekający na Rysia po koncercie... Obok Jorisa Voorna i Moderat najjaśniejsza gwiazda tego festiwalu. Przynajmniej dla mnie.

S- Sen a właściwie jego brak. Ogółem w namiocie spałem może 4 godziny plus krótkie drzemki nad jeziorkiem. Myślałem, że w sobotę będę zgliszczem, ale dałem radę. Z resztą jak można było spać skoro z cyrkowego wydobywały się tak miłe dla uszu dźwięki... Jak można było spać skoro tyle ciekawych rzeczy można było robić...

T- Trawa. Ogólnie festiwal odbywał się na piaszczystej plaży, ale trawa znajdowała się chyba w 90% kieszeni. I bardzo dobrze.

U- Upał. Lepszej pogody nie można było sobie wyobrazić. Słońce, troszkę chmurek, lekki wietrzyk, ciepła woda, nad ranem orzeźwiający chłodek...

W- Woda czyli jeziorko, które już od samego rana było oblegane przez mieszkańców legalnego pola namiotowego i wielu innych, nazwijmy je nielegalnych pól. No i tekst ratownika "Nie pijcie piwa!". Bezcenne.

X- X 10. Te trzy dni o 10 razy przebiły moje oczekiwania. Wiedziałem, ze będzie świetnie, ale nie aż tak.

Y- Yyyyyyyyyyyyyy, nie mam pojęcia.

Z- Znajomości. Jechałem na festiwal sam, ale na miejscu poznałem znakomita ekipę z Krakowa, która przjeła mnie pod swoje skrzydła. Dziękuję i pozdrawiam Kingę, Matqa, Tomka, Matika, Owena, Maciusia, Piotrka, Bizona, Paul'a Kalkberennera i wielu innych, o których zapomniałem.

To jest mój autorski alfabet Audioriver 2009. Mam nadzieję, że kolejny, tym razem poświęcony edycji 2010 stworze za rok.

6 komentarzy:

gouge pisze...

fenomenalny alfabet! zdgadzam się z nim co do literki, chociaz w przypadku P jak Pole namiotowe, jestem jedną z osób, której może Ci być szkoda... no ale, rzeczy nabyte i dobra materialne ustępują miejsca niesamowitemu klimatowi, świetnej pogodzie, roześmianym i pozytywnym ludziom ORAZ oczywiście muzyce! litera M jak MASTERPIECE!

Michal Stefanow pisze...

super, radośnie że się Tobie super podobało :)

Anonimowy pisze...

moim faworytem okazała się w tym przypadku literka "T" /'te/. Ach te trawiaste doliny.. na trawkach można poleżeć, popatrzeć wesoło w przestrzeń gwieździstą ale też i otworzyć się na większe emocje i pobawić się z ludźmi, niczym rytualnie w rytm soczystych dźwięków.

jak za rok masz jechać sam, pisz koniecznie http://www.lastfm.pl/user/vovek

piękny festiwal, pop rostu piękny. :d

Unknown pisze...

A chcesz to foto z Paulem Kalkberennerem? ;)

misspill pisze...

git, relacja w b przyjemnej formie :)

Anonimowy pisze...

joo, ludzie życzliwi, klimat kozacki prawda, a opaska z napisem pole maajne jest