sobota, 31 października 2009

Historia Polskiego Rock'a

Jak pewnie się już zorientowaliście, że nie jestem wielkim fanem rock'a, ale w zamian jestem wielkim miłośnikiem dobrej muzyki w ogóle. Dlatego też muszę Wam zareklamować pewne wydarzenie, które nie jest moim zdaniem wypromowane w sposób wystarczający (być może ze względu na skromny rozmiar sali kinowej).

Chodzi o cotygodniowe projekcje sześcioodcinkowego serialu Historia Polskiego Rock'a, które mają miejsce w krakowskim Kinie 18 (tam gdzie Pauza, ale piętro wyżej) w każdy czwartek o 20 (w Warszawie można go obejrzeć chyba w CDQ). Niestety nie dane mi było obejrzeć pierwszego odcinka, ale drugi, który widziałem, zmiażdżył totalnie. Ta produkcja to zbiór ogromnej ilości ciekawostek, wywiadów i nagrań archiwalnych, które świetnie pokazują świat polskiego rock'a w różnych okresach. Kolejny odcinek pt. Ku przyszłości, będzie opowiadać o początkach polskiego punk'a, więc na pewno będzie ciekawie. Pozycja obowiązkowa!

Więcej informacji na stronach Fundacji Pauza i Filmpolski.pl

Jako suplement kawałek, który odkryłem dzięki temu serialowi (Wiem.. wstyd, że tak późno)

środa, 28 października 2009

Polski shit

Po mistycznych wręcz przeżyciach na Unsound nadszedł czas powrotu do polskiej, szarej, gównianej muzycznej rzeczywistościi (z chlubnym wyjątkiem Printempo oczywiście). Jaka ona jest każdy słyszy. Ja zwrócę uwagę tylko na kilka "produkcji":

1. Agnieszka Chylińska- Nie Mogę Cię Zapomnieć



Ten kawałek słyszeli już chyba wszyscy. Nie byłem nigdy wielkim fanem ONA, ale szacunek dla tej grupy mam i uważam ją za jedną z najlepszych w latach 90-tych. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że Agnieszka pójdzie droga Grzegorza Skawińskiego, ale stało się. Efekt?? Heh...

2. Sidney Polak- Skuter



Najnowszy hit wybijającego się na niepodległość członka T-Love. Przy tym kawałku nawet Chomiczówka brzmi znakomicie. Tak w ogóle to powinni mu wlepić mandat. Nie, nie za tekst, ale za to, że w teledysku jeździ bez kasku.

3. Candy Girl- Yeah!



Dziewczyna i zarazem protegowana Dj Adamusa... W sumie czego może się spodziewać? Nie wiem kurwa co to jest!!! Jakieś połączenie Lady Gaga i Bani u Cygana. Pomysł na kawałek genialny- jedna zwrotka powtarzana dwa razy i refren w nieskończoność. Ale ludzie i tak będą tego słuchać i jestem pewien, że kiedyś w radio to usłyszę.

4. Stachursky- Dosko



Król polskiego popu powrócił !!! I to jak. Jego kawałek bije na głowę wszystkie pozostałe propozycje. Wpadająca w ucho, żywa melodia i życiowy tekst sprawiają, że Dosko będzie na 100% hitem w prowincjonalnych tańcbudach. Gdy słyszę ten kawałek wyobrażam sobie 5 napakowanych kolesi, jadących Golfem na imprezę. Ja chę nerwosol!!!

A na dokładkę jeszcze jeden kawałek od Jacka Łaszczewskiego.

Stachursky- Jam Jest 444


Życzę dobrej nocy, ale wiem, że po tym poście na pewno szybko nie zaśniecie.

poniedziałek, 26 października 2009

Unsound 23.10.2009



Po świetnym czwartku nadszedł najbardziej oczekiwany przeze mnie dzień festiwalu, czyli koncert Biosphere i impreza SoundProof 1: DETROIT MUTATIONS.

Koncertom w kościele św. Katarzyny poświecę zaledwie kilka słów, nie ma za bardzo o czym pisać. W sumie nie wiem za bardzo czego spodziewałem się po Geir Jensenie, ale na pewno nie tego co usłyszałem. Liczyłem na coś żywszego i bardziej hipnotycznego, a w moim odczuciu 80% jego występu stanowił baaaaaardzo powolny wstęp. Radość sprawiła mi tylko żywsza końcówka, ale zanim przełożyła się ona na zachwyt, Biosphere zszedł ze sceny. Jednym słowem spory zawód...

Ale i tak w mojej opinii był to koncert dużo lepszy od tego co zaprezentował duet Stars of the Lid. Nawet gdyby na scenie towarzyszyła im stuosobowa orkiestra, to i tak niczego by to chyba nie zmieniło. Momentami było nieźle, szczególnie gdy człowiek zaczął się przyglądać wizualizacjom przemykającym się po ścianach, ale gdy wracałem wzrokiem na scenę czułem się bardzo znudzony. Było to uczucie do tego stopnia spore, że wyszedłem przed bisami.

Nie przeczę, ze wielu ludziom oba koncert mogły się bardzo podobać, ale moim zdaniem z szumnie zapowiadanego punktu kulminacyjnego festiwalu wyszły nici.

Jedynym ratunkiem przed popadnięciem w melancholię była impreza w Manggh'dze, która okazała się być jeszcze lepszą niż ta z poprzedniego dnia.

Wszystko rozpoczął jeden z moich ulubionych producentów, czyli Omar S, który zagrał dokładnie tak jak się spodziewałem i tak jak tego oczekiwałem. W pierwszej wersji line-up'u miał on grać na zakończenie imprezy, ale względy logistyczne sprawiły, że przypadło mu właściwie zadanie supportowania reszty stawki. Trzeba przyznać, ze wywiązał się z tego znakomicie. Jego występ był prawdziwą esencją Detroit Techno przeplatanego być może lekko kiczowatymi wałkami disco. Usłyszałem dokładnie te jego produkcje, o których usłyszeniu marzyłem czyli genialne Strider's World, Still Serious Nic i Flying Gorgars. Mistrzostwo!

Następny w kolejce był Martyn, który zanim rozpoczął swój występ, musiał zmierzyć się ze złośliwością rzeczy martwych i doprowadzić do porządku swój sprzęt. A gdy już to nastąpiło i zaczął grać... to okazało się, że jego set stał się dla mnie objawieniem imprezy. Bo gość znany przeze mnie głównie z dubstep'owych produkcji zagrał naprawdę kawał soczystego techno i tech-house'u. Ale tak naprawdę najlepsze moim zdaniem było to, że jego muzyka utrzymana właśnie w stylu techno, mnie wydała się jakby żywcem z imprezy dubstep'owej. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale moim zdaniem jego wizją było pokazać jak wiele dubstep zawdzięcza muzyce techno i że można je z powodzeniem połączyć w spójna i znakomitą całość. Naprawdę bardzo chciałbym usłyszeć jeszcze raz, na spokojnie jego set. Może ktoś to nagrywał???
Ale tak naprawdę Omar S i Martyn, choć to niezaprzeczalne gwiazdy, stanowili jedynie przystawkę do dania głównego, na które wszyscy czekali. Tym daniem głównym był nie kto inny jak, Rober Henke czyli Monolake, który miał wystąpić live w systemie dolby surround. Tłok, który zrobił się przed samym stołem dj'skim świadczył o tym, jak bardzo ludzie czekali na ten występ. Czekali i czekali, bo choć muzyka Monolake leciała z głośników (i to jakich!!!) to jednak sam artysta za nic nie chciał pojawić się za konsolą. Zupełnie niespodziewanie (przynajmniej dla mnie) okazało się, że Robert Henke będzie grać nie z normalnego miejsca, ale z widowni, co od razu sprawiło, że największy tłum zrobił się w dawnym końcu parkietu.

A jeśli chodzi o muzykę... Nigdy wcześniej nie słyszałem tak czegoś nieprawdopodobnego . Złożyła się na to oczywiście muzyka (skomplikowana, głęboka i połamana), jak i znakomite nagłośnienie. Ten zapowiadany system dolby surround naprawdę było czuć! No i niesamowity bas od, którego podłoga dostawała ogromnych drgań. Jak dla mnie jego set mógłby trwać dwa, albo i trzy razy dłużej... Niezaprzeczalnie najlepszy występ całego festiwalu!!!


Wielka szkoda, ze Monolake nie zagrał dłużej, ale w kolejce już czekały ostatnie gwiazdy tego wieczoru- Deuce Dj Team czyli Shed i Marcel Dettmann, którzy w Krakowie mieli zagrać swój pierwszy wspólny set. A zrobili to znakomicie. Ich zadaniem było doszczętne zniszczenie parkietu na sam koniec imprezy i zdaję się, że wykonali ten plan w 100%. Ich set stanowił potężna dawkę soczystego, mrocznego i oszczędnego techno. Jak dobry był ten występ świadczy fakt, że nawet po ponad godzinie gry i włączonych światłach, na parkiecie nadal pozostawało kilkadziesiąt doskonale bawiących się ludzi.

Niestety ja do nich nie należałem. Zmęczenie materiału dało o sobie znać i ok 4.30 postanowiłem udać się na spoczynek. Mimo że wyczerpany, to jednak uśmiechnięty i szczęśliwy.

To była właśnie ta impreza na która czekałem cały rok!

niedziela, 25 października 2009

Dowody

Oto dwa filmiki z czwartkowego występu Moishe Moishe Moishele. Niestety nawet w połowie nie oddają tego co działo się wtedy na parkiecie.





Relacje z pozostałych dni jurto albo we wtorek. Napisanie tych postów wymaga ode mnie troszkę większego wysiłku intelektualnego, a ja dziś nie jestem wstanie go podjąć. No i za chwilę wychodzę na Unsound Afterparty (Pole, Pantha du Prince i Philip Shereburne). Będzie się dziać!

A na dokładkę mini kompilacja Munich Disco Tech Vol. 5 wydana przez label Great Stuff Recordings. Jeśli szukacie kontemplacji, to źle trafiliście.

Munich Disco Tech Volume 5


To muzyka spod znaku "rusz dupę i chodź się bawić". Oto próbka- najlepszy kawałek z tego wydawnictwa. Buja niesamowicie.

piątek, 23 października 2009

Unsound 22.10.2009


Długo czekałem na na ten dzień... Ale opłacało się, bo rozpoczęcie mojego osobistego festiwalu Unsound było naprawdę genialne i to zarówno z powodów muzycznych, jak i towarzyskich.

Cała przygoda rozpoczęła się dla mnie od wizyty w Filharmonii Krakowskiej, gdzie miałem posłuchać James'a Blackshaw'a i Johann'a Johannsson'a. Powiem szczerze, że nie znam dobrze twórczości żadnego z nich, ale po tych występach wiem, że muszę nadrobić zaległości. Szczególnie jeśli chodzi młodego brytyjskiego gitarzystę, który uprzytomnił mi, że z gitary można wycisnąć naprawdę niesamowite dźwięki. Z resztą trudno się dziwić, jeśli ma się instrument zaopatrzony w 12 strun. Słuchałem jego kompozycji i odpływałem w siną dal. Największe wrażenie zrobił na mnie drugi zagrany przez niego utwór (nie znam tytułu). Po takim wstępie gorzej już być nie mogło, więc z niecierpliwością czekałem na występ Johann'a Johannsson'a w towarzystwie 30-osobowej Sinfonietty Cracovia.

Niestety wbrew moim oczekiwaniom pierwsze 15-20 minut koncertu mnie znudziło. Wydawało mi się, że dźwięk był zbyt cichy i zbyt płaski. Czekałem na coś mocniejszego, a tu z lekka wiało nudą... Ale z minuty na minutę występ nabierał rumieńców i coraz częściej zaczęły mnie przechodzić ciary po plecach. Aż nastąpiło coś niesamowitego... Chodzi o przedostatni utwór tego występu (nie licząc bisu), który już od pierwszej sekundy zapowiadał się niesamowicie. Bo ku mojemu zdziwieniu rozpoczął się on od ciężkiego, monotonnego, technicznego i przytłumionego bitu (tak jakby sąsiad robił za ścianą imprezę w klimacie techno). Dźwięk ten narastał i narastał, aż w pewnym momencie do walki wzięła się orkiestra, czyli muzyka klasyczna. Walka o to kto głośniej trwała dobrych kilka minut, w czasie których zachwyt nie opuścił mnie ani na sekundę... I wtedy sąsiadowi wywalają korki (techniczny bit milknie) i pozostaje tylko słodka i coraz cichsza melodia grana przez orkiestrę. W tym przypadku muzyka klasyczna odniosła zwycięstwo nad muzyką elektroniczną...

Po koncercie zabrało mi trochę czasu, żeby się ogarnąć, ale perspektywa imprezy i dzikiego pląsania w Manggh'dze szybko włączyła w moim umyśle tryb hedonistyczny. Szybkie piwko w okolicach Bulwarów i już z nowo poznanymi ludźmi znalazłem się w miejscu, gdzie miałem się bawić przez kolejne kilka godzin.

Impreza w Manggh'dze rozpoczęła się od naprawdę mocnego i niespodziewanego dla mnie występu. Chodzi mianowicie o jakże krótki (15 minut), jakże dziwny (metal na bibie bądź co bądź elektronicznej) i jakże żywiołowego występu norweskiej grupy Next Life . A zespół to specyficzny. Składa się z trzech kolesi: frontmena i gitarzysty w jednym (1,60m, połączenie Japończyka z Eskimosem), klawiszowca (chudy jak szczapa, długie proste włosy) i last but not least perkusisty. I tu pozwolę sobie na bardziej rozbudowane porównanie...

Pamiętacie może płytę Pogodno pt. Tequila? Dla mnie jest to jeden z najlepszych polskich albumów ostatnich lat. Trzeba dodać, że dziwnym albumem, gdyż tak naprawdę jest to słuchowisko stworzone na podstawie książki Krzysztofa Vargi, przerywane piosenkami grupy Pogodno. Duża część fragmentów mówionych poświęcona jest perkusiście zespołu rockowego, którego wyobrażałem sobie dokładnie tak, jak prezentował się bębniarz zespołu Next Life. Tenże perkusista ważył z 90-100 kg, miał długie włosy i ubrany był w bundeswery koloru moro oraz białą koszulkę tirówkę (na ramiączkach). Wypisz wymaluj Gruby z Tequili. Oby nie spotkał go ten sam los co bohatera słuchowiska...

A co do koncertu, to tak jak napisałem wcześniej, trwał on niespełna 15 minut. Mały gitarzysta wyprawiał na scenie rzeczy do których przyswyczajony nie jestem. Skakał, biegał i ogólnie robił dużo zamieszania. Klawiszowiec też się mocno produkował, natomiast perkusista okazał się być niezwykle spokojnym człowiekiem. Dodać trzeba, że poziom głośności podczas tego występu był baaaardzo duży, wiec z całego serca współczułem ochroniarzom, którzy stali przy głośnikach (swoją drogą co oni sobie muszą myśleć w takich sytuacjach??)

Kolejni w line-up'ie była francuska grupa Moishe Moishe Moishele czyli przedstawiciele chasydzkiego acid house'u. Muszę przyznać, że koncert ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Po pierwsze przez wygląd samych muzyków, którzy ubrani byli w tradycyjne chasydzkie ciuszki. Do tego gwiazdy Dawida zarówno te prztwierdzone do instrumentów, jak i te latające. No i maca rozdawana w trakcie wystepu... A co do muzyki, to wręcz kipiała ona energią. Tradycyjne żydowskie melodie połączone z acid house'm sprawiły, że parkiet zapełnił się w momencie. Chwilami czułem się jak na żydowskim weselu, albo jeden z bohaterów Austerii Juliana Stryjkowskiego Wielkie brawa dla Mośków.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się zespół The National Fanfare of Kadebostany, czyli połączone siły szwajcarskiego producenta Kadebostan'a i białoruskiej grupy Rational Diet. Była to dla mnie całkowita zagadka, gdyż oprócz informacji zamieszczonyh na stronie Unsound nie wiedziałem on nich kompletnie nic. Może to i lepiej, bo do odbioru ich muzyki przystapiłem z całowicie wolną wyobraźnią. A koncert był miażdżący. Energia, klimat i radość wypływające z każdego muzyków przełożyły się na melodie i reakcję publiczności. Tak właśnie powinno wygądać wzorcowe spotkanie muzyki elektronicznej z nazwijmy to muzyką świata. Oprócz obsługującego komputer i mikser Kadebostan'a, na scenie wystąpił jeszcze 6 innych muzyków (skrzypce, gitara, saksofon, dziwna wiolączela?), więc widok całej tej zgrai stanowił nizaprzeczalną wartość dodaną do muzyki. Cały występ był fenomenalny, ale końcówka sprawiła, ze prawie zgubiłem buty. Fragmentu kiedy The National Fanfare of Kadebostany zaczęli bawić się quasi jam session nie zapomnę na pewno na długo. Szkoda, że nie było bisów.

Wieczór zamykał szwajcarski duet dj'ski Mountaon People, który zagrał naprawdę znakomity set utzymany w klimacie energetycznego minimal/deep house. Znakomita tracklista i prostota środków sparwiły, że pląsało mi się znakomicie. Chciałbym zobaczyć ich na żywo jeszce raz.
I w taki właśnie sposów wybiła 4 a zatem idelana pora na odpoczynek. Tym bardziej, że to właśnie na piątkową imprezę czekałem z największą niecierpliwością. Czwartek był genialny, ale jak się dopiero miałem przekonać i tak był niczym w porównaniu z piątkiem...

P.s. Niestety nie znalazłem żadnych filmików, które mogłyby potwierdzić to, co napisałem. Musicie wierzyć na słowo.

czwartek, 22 października 2009

Chromatics - In the City

Niekwestionowany utwór dnia. Gdy go słucham, czuje się jak na materacu na środku jeziora w letni, gorący dzień.



Nie miał bym o jego istnieniu bladego pojęcia gdyby nie najnowsza, trzypłytowa składanka Balance 015 skomponowana przez Will'a Saul'a. Do tej pory przesłuchałem połowę i jeszcze nie wiem co o niej sądzić. Na pewno prezentuje ona coś zupełnie innego niż poprzedniczka, która wyszła spod ręki Jooris'a Voorn'a. I to zarówno pod względem objętości (teraz mamy do czynienia z trzema płytami), różnorodności (każda z trzech płyt ma prezentować inne inspiracje: disco, deep-house/techno, szroko pojęty bass), jak i techniką nagrania. Jooris zrobił coś nieprawdopodobnego łącząc w sumie ok 100 utworów. Will Saul, jeśli można tak powiedzieć, poszedł klasyczna scieżką miksowania, więc na każdy Cd skłąda się ok 20 utworów. Jaki jest efekt?? Jeszcze za wcześnie mówić, ale pierwsza część utrzymana w klimacie disco sprawia, że mam ochotę na więcej...

Z reszta jaka może być ta produkcja, jeśli znajduje się na niej tak genialny utwór???

środa, 21 października 2009

Printempo


Zaraz po zamieszczeniu wczorajszego posta wziąłem się za przesłuchiwanie najnowszego wydawnictwa zamieszczonego na stronie Fonoteki. Wczoraj pisałem, że powinniście się z tym albumem zapoznać. Dziś pisze - MUSICIE się z nim zapoznać. Dlaczego?

Printempo- Printempo


Bo Printempo to najlepsza produkcja z gatunku instrumental hip hop czy Nu-Jazz jaką słyszałem w tym roku. Dawno nie czułem się tak zrelaksowany jak podczas piecieokrotnego przesłuchiwania tego albumu. I pewnie gdyby nie pojawiające się co chwila nowości, z którymi zapoznać się trzeba (nowa znakomita płyta Claude'a VonStroke'a, o której innym razem), to słuchałbym jej non stop. Tym bardziej, że to arcydzieło wyszło spod ręki naszego rodaka. Nie wiem jak się ten człowiek nazywa, ale z jego strony myspace wynika, że pochodzi z Leszna. Produkcja ta o lata świetlne wyprzedza całą resztę polskich produkcji, które ukazały się w tym roku (chlubne wyjątki to najnowsze albumy Ortega Cartel i O.S.T.R'a) i raczej nie zapowiada się, aby coś miało się w tej kwestii przez następne 2 miesiące zmienić.

Dlatego też bieżcie i słuchajcie tego wszyscy. Tak wartościowe produkcje zdarzają się w naszym kraju naprawdę rzadko. Zbyt rzadko niestety...

P.S. Ciekawe czy jakakolwiek informacja o tym albumie znajdzie sie w Polskim Radio czy gazetach. Osobiście w to nie wierzę...

P.S. 2 Piot Rubik wydał swoją nową płytę (zwróćcie uwagę recenzje...) Teksty do muzyki napisał nie kto inny, jak... Jacek Cygan. Tytuł płyty wskazuje, że będzie to bestseller (jak można nie kupić płyty o JP2????) , natomiast tytuły utworów wskazują, że będzie to gówno jakich mało... Z jednej strony chciałbym to ściągnąć i przekonać się na własne uszy, ale z drugiej strony boje się... To doświadczenie mogłoby wywołać nieodwracalne zmiany.

wtorek, 20 października 2009

Sporo ( bo dwie) nowości

Jak obiecałem, tak robię... Oto muzyczne delicje, które ostatnio rzuciły mi się na uszy i które moim zdaniem zasługują na to, aby podzielić się nimi z szerszą publicznością. Zaczynamy...



Chromeo- DJ Kicks

Dzisiejsze znalezisko, bez którego mój dzień byłby prawie całkowicie szary, mokry i zimny. Ale dzięki chłopakom z Chromeo dostało się o niego kilkanaście, a dokładnie 18 promieni słońca i ciepła zarazem. 18 bo tyle utworów liczy ten jakże wspaniały mixtape wydany dla znakomitej wytwórni K7. Ostatnio o David'zie Macklovitch'u i Patrick'u Gemayel'u było głośno w 2007 roku przy okazji wydania przez nich kultowej już chyba płyty Fancy Footwork. To na niej znalazły sie takie sztosy, jak Tenderoni, Bonafied Lovin (Tough Guys), My Girl Is Calling Me (A Liar) czy Momma's Boy. Pamiętam, że katowałem ten album przez kilka tygodni, więc z tym większą niecierpliwością czekałem na jakąś nową porcję muzycznej enegii od tego duetu. A czekać się opłacało. To co dostajemy w swoje uszy na ich DJ Kicks, to prawdziwy majstersztyk, przy którego słuchaniu na naszych twarzach pozostaje nieustanny uśmich.

Chromeo- Dj Kicks


Wbrew pozorom ciężko określić ten album. Z pierwszej części wynikałoby, że jest to składanka disco, italo disco i pop'u z lat 80'tych , ale później sprawy się komplikują i jednocześnie robią piękniejsze (nie ma niczego lepszego jak eklektyzm, a ta płyta, to kolejny dowód na potwierdzenie tej tezy). No bo co można powiedzieć, jeśli w tym mixtapie znajdują się tak znakomite utwory, jak Solar Antapex w wykonaniu Chateau Marmont (kosmos jakiś...) czy Pipeline nagrany przez The Alan Parson Project? To właśnie one nadają tej produkcji prawdziwego smaku. To równocześnie dowód na to, że powinniśmy naprawdę z niecierpliwością czekać na kolejny longplay chłopaków, który ma się ukazać za jakiś czas.


Fonoteka 3/4 Remixed

Zawsze byłem fanem tego przedsięwzięcia i tak już chyba pozostanie.
Przynajmniej ostanie wydawnictwo z serii Fonoteka na to niezaprzeczalnie wskazuje. Kawałki, które znalazły się na dwóch ostatnich składankach stały się swoistymi poligonami doświadczalnymi dla współczesnych producentów. Jaki jest wynik...

Fonoteka 3/4 Remixed

Jak zawsze znakomity i zaskakujący. Mnie najbardziej podobają się dwa utwory Powrót do Przeszłości i niesamowity kawałek Printempo pt. A Day in the Park (Printempo to najnowsze wydawnictwo do ściągnięcia ze stronki Fonoteki. Jeszce nie słuchałem ale dziś na pewno to zrobię). Z reszta co ja się będę rozpisywać. Sami możecie bez problemu i za darmo rozpocząć obcowanie z tą płytą.




Zaległości, zaległości...


Długo nie pisałem... Nie żeby nic się w moim życiu nie działo (powrót z Budapesztu czy zima na Turbaczu), czy żebym nie mógł znaleźć dobrej muzyki, ale jak to czasem bywa, wena się ulotniła i zdecydowałem, że lepiej nie pisać nic niż pisać cokolwiek. Mam jednak nadzieję, zapał do pisania wrócił na dobre i w najbliższym czasie zarzucę Was kilkoma ciekawymi propozycjami.

Jak pewnie wszyscy wiedzą wczoraj w Krakowie rozpoczął się festiwal, na który czekałem z niecierpliwością równy rok czyli festiwal Unsound. Zdecydowałem, ze nie wezmę udziału we wszystkich wydarzeniach muzycznych więc kupiłem karnet weekendowy. I tak najbardziej czekam na dwie imprezy klubowe w Mangghdze czyli Soundproof 1: Detroit Mutation ( Marytyn, Monolake, Shed+Marcel Dettmann i mój idol czyli Omar S) i Soundproof 2: Bass Mutation (2562, Untold, Kode9 & Spaceape, Zomby, Ikonka). Nie jestem wielkim fanem Johanna Johannsona czy Biosphere, ale stwierdziłem, że takiej okazji przegapić nie można i przepełniony ciekawością wybiore sie na te występy. Jeszce tylko dwa dni...

Ale to w przyszłości, bo dziś wziąłem udział w warsztatach dziennikarstwa muzycznego porwadzonych przez dwóch krytyków muzycznych Philip'a Sherburne'a i Andy Bataglie. To były naprawdę ciekawe i rozwijające dwie godziny. Chyba największą zaletą tego wydarzenia, oprócz zdobytaj wiedzy, było to, że spotkałem i poznałem poglady innych młodych ludzi uzależnionych od muzyki. Niestety wniosek z dyskusji jest raczej przykry: w Polsce scena niezależnej muzyki elektronicznej prawie nie istnieje. Dlatego też postanowiłem jeszcze bardziej przyłożyć się do prowadzenia bloga i dzielenia się muzyką, z ludźmi, którzy chcą poszukiwac czegoś nowego i innego od komercyjnej papki. Mam nadzieję, że uda mi się "nawrócić" przynajmniej jedną osobę.