poniedziałek, 21 grudnia 2009

Guy Gerber- My Invisible Romance


Jeszcze rok się nie skończył, jeszcze nie zdążyłem dokonać podsumowania (powinno być jutro) a tu na sam koniec wychodzi COŚ tak niesamowitego...

Tym czymś jest najnowsze wydawnictwo izraelskiego producenta Guy'a Gerber'a, który zasłynął wydaną w 2007 roku, powszechnie chwaloną płytą pt. Late Bloomers. Album ten bardzo często ląduje w moim odtwarzaczu, a to dzięki wakacyjnemu urokowi i progresywnemu brzmieniu. Teraz doczekał się chyba swojego zastępcy...

Najnowsze wydawnictwo Izraelczyka nosi tytuł My Invisible Romance i ukazało się sumptem labelu Supplement Facts Records, dla którego wydają również tacy producenci jak Michael Clesis, Yakine czy David K.

Jaki jest ten album?? Przede wszystkim zaskakujący. Na Late Bloomers królowały dźwięki z gatunku deep/tech-house okraszane brzmieniami z kręgu progressive house, więc i tym razem spodziewałem się czegoś podobnego. I oto zaskoczenie. Ten album to prawdziwa esencja minimal techno, który dopiero w końcówce nieco łagodnieje, ale też nie na długo. Już ostatni kawałek Livia Bang The Drums (Drums Version) przywraca tej produkcji prawdziwie minimalowego ducha. Na płycie znajduje się tylko 8 kompozycji, ale za to o słusznej singlowej długości, która jednak nie męczy w żaden sposób. Gerber osiągnął ten efekt dzięki wielowarstwowości każdego z utworów. W każdym z nich, oprócz pierwszoplanowego motywu, dzieję się tak dużo, że człowiek siedzi i słucha z otwartą gębą (dokładnie tak samo jak w przypadku filmu Dom Zły, gdzie drugi plan jest przynajmniej tak samo, lub nawet ważniejszy od pierwszego).

Guy Gerber- My Invisible Romance

Każdego z tych utworów słucha się, jak zupełnie innej historii, tak jakby stanowiły pojedyncze single. Jednak w momencie gdy odsłuchuje się album w całości, okazuje się że wszystkie one tworzą jedną, niesamowicie spójną całość. Z tych historii najmocniej przemawiają do mnie Far Away So Close



i Ei Sheket (ten operowy motyw...)


Jest to album, na którym nie ma parkietowych sztosów, mogących porwać od razu do tańca. Jest to jednak z całą pewnością płyta wypełniona perfekcyjnie wyprodukowanymi, dogłębnie przemyślanymi i inteligentnymi utworami wprost stworzonymi do rozmyślań. Gdyby nie to, że dokonałem już nominacji do tegorocznych Muzycznych Śliwek, to na pewno uwzględnił bym My Invisible Romance i postawił go na baaaardzo wysokiej pozycji...

2 komentarze:

bookerbus pisze...

Zgadzam się w 100%.

gregos pisze...

miodzio!!