Miała być piękna wiosna a jest zima. Nie zgadzam się z tym faktem, ale co mam zrobić. Do tego jeszcze nastrój nie najlepszy... Nic tylko posłuchać dobrej muzyki przed ponownym obejrzeniem dwóch odcinków Dr Housea na TVP2 ( o 20.40 jakby ktoś nie wiedział ). A polecam Wam dziś płytę Lindstrøm'a - It's a Feedelity Affair, który jest jednym z moich najulubieńszych i najukochańszych twórców. Na pewno wszyscy ( no niech będzie, prawie wszyscy ) znaja najnowszy, zeszłoroczny longplay Norwega- Where You Go I Go Too, ale pewnie nieliczni znają jego pierwszy solowy album, który ukazał się sumptem labelu Feedelity. A jest co poznać, bo jak dla mnie jest genialny ( chyba nadużywam tego słowa ). 11 utworów utrzymanych w stylistyce space disco, która jak dla mnie jest najprzestrzenniejszą (?) oprócz dub'u muzyką. Niby sie do tego bawić nie da, ale powie tak tylko ten, któ nigdy nie słyszał i nie widział, jak tego typu muzyka działa w klubie ( polecam wystepy Maximiliana Skiby ). Ehh jak ja bym chiał być obecny w Tokio, kiedy Lindstrøm i Prins Thomas grali tam swoj ponad 10-godzinny set... Płyta ta pochodzi z 2006 roku, a nie straciła nic ze swego uroku. Można sobie tylko zadać pytanie czy pomiędzy 2006 a 2008 rokiem Lindstrøm rozwinął się, cofnął czy pozostał w miejscu.Nie wiem... Nadal słuchając jego muzyki czuje się jak obywatel stacji kosmicznej MIR albo kierowca tira na amerykańskiej autostradzie. Nic tylko przestrzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz