Już nie wiem ile razy wspominałem o tym, że muzycznie ten rok jest niesamowity. Dla sceptycznych mam kolejny argument potwierdzający moją tezę. Tym argumentem jest Black Pearl, debiutancki album Bloody Mary czyli Marjorie Migliaccio. Autorką jest młoda, francuska producentka, która zgodnie z duchem czasu przeniosła się do Berlina czyli światowej stolicy minimal techno. Dziewczyna dobrze się rozwijała więc w konsekwencji pod swoje skrzydła wziął ją Jay Haze, czyli szef wytwórni Contextor, która to właśnie wydała album Marysi.
Co do samego albumu, to nasuwa mi się tylko jedno słowo- MIAZGA. Znakomite wyczucie, świetne melodie, taneczny groove, to cechy, które wyróżniają ten album. Właśnie jego "dyskotekowość" a zarazem przystępność podobają mi się najbardziej. Nie ma na Black Pearl utworów z gatunku, jak ja to nazywam "organiczny minimal" czyli minimum dźwięków, maksimum hałasu. W każdym kawałku znajdzie się jakiś ciekawy efekt, który sprawia, że utwór zaskakuje (patrz "Sed Non Satiata"). Album rozwija się miarowo, tak, że z każdą odsłuchaną minutą usta otwierają się co raz bardziej z wrażenia i w końcu przy utworze Duellum każdy może zobaczyć nasze plomby w zębach, bo nie dość że mamy otwarte usta to jeszcze tańczymy w koło...
Kolejne utwory są dużo bardziej melancholijne, ale równie ciekawe i wciągające, co sprawia że płyta ta idealnie sprawdzi się jako wieczorynka, a rano zaraz po obudzeniu podziała jak włoskie espresso.
Nie ma co się oszukiwać. Black Pearl, to jak do tej pory najlepsza, elektroniczna, stworzona przez kobietę płyta tego roku. Oby tak dalej dziewczyny!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz